Nasz krajobraz jest wprawdzie przede wszystkim barwny, ale nie jaskrawy świetnością barw swoich przedmiotów, tylko brakiem między niemi ścisłych, jasnych, wyrazistych granic. Nie rysuje się, ale maluje się, można by powiedzieć, w naszym oku, maluje wśród jawnej atmosfery, która go tumanem swego powietrza zewsząd osłania. Jego urok leży w grze tonów światła. Trzeba tylko spocząć w dzień pogodny i słoneczny na podścielisku bukowego lasu, gdzie światło rozbija się stokrotnie o strop lekkiego, powiewnego, z mnóstwem szczelin listowia; powstaje stąd gra światła i cieni, najbogatsza, jaką można widzieć w przyrodzie, jaką tylko Rembrandt, wśród takich lasów wyrosły, umiał zakląć w swe płótna.
Tam, na południu, światło pada bez przeszkody powietrznej opony na powierzchnię przedmiotów, podnosi ich barwę i jaskrawo ją oddaje. Ale las, wzgórze, budynek, choćby najdrobniejszy przedmiot, oblany jest słońcem i odcina się od drugiego jasną, ścisłą, wyrazistą granicą. Powietrze przejrzyste, jakby eteryczne, jest tylko środkiem, który zbliża przedmioty, powiększa ich rozmiary, przenosi i oddaje ściśle nie tak ich barwę, jak ich zarysy.
To Cię zainteresuje:
– likwidacja piecow weglowych
– litery podświetlane warszawa